Szef to słowo dla nikogo nie pozostające obojętnym. Ci, którzy spotykali szefów rozumnych, dowcipnych i inteligentnych albo przynajmniej nijakich odbierają to słowo bez napięcia.
Miałem chyba szczęście właśnie do takich ludzi – pewnych siebie, którzy nie musieli nikomu niczego udowadniać. Próbowali się rozwijać i okazywać się coraz to lepszymi, ale od siebie. Często wychodziło, że i od innych, zbiegiem okoliczności, ot tak wyszło, ale nie powstawało z myślą, by innych pokonać. Dla nich decyzje były wynikiem konsultacji ze współpracownikami, poszukiwań i własnych przekonań oraz przemyśleń. Większość rozmów z nimi wspominam jako wartość, czasami dlatego, że im na tym zależało. Często wszakże tylko dlatego, że byli czy też są ludźmi dużego formatu. Tacy szefowie cenią sobie odmienne, oczywiście udokumentowane, uzasadnione zdanie oponenta. To zmusza do przemyśleń, często do rewizji własnych przekonań, ale nigdy nie idzie na marne. Oni wiedzą też, że potakiwacz w organizacji, to ktoś działający na jej szkodę.
Ale to moje doświadczenia.
Często, a nawet bardzo często słyszę i czytam o szefach sadystach, szantażystach, niestabilnych emocjonalnie osobnikach, niszcząco wpływających na stosunki w firmie. Fatalne w skutkach jest także nietłumaczenie (choćby najbliższemu otoczeniu) przyczyn kontrowersyjnych decyzji. Wciąż jeszcze w bardzo wielu firmach w Polsce panują stosunki niemal feudalne. To nie tylko wina szefów. Badania pokazują, że około 50% pracowników oczekuje od przełożonych szczegółowych instrukcji, jak powinni postępować. Czyli żadnej odpowiedzialności nie biorę na siebie, nawet mi to nie w głowie. Taka sytuacja to oczywiście poważne wyzwanie dla zarządzającego, jakoś musi temu podołać.
Mam za sobą sytuację nieco podobną. Ktoś, nazwijmy go tutaj właśnie szefem, to była osoba i osobowość. Człowiek pomysłowy, inteligentny, komunikatywny. Potrafił zapałem i koncepcjami pociągać innych, ale jednocześnie był w swych zrachowaniach na co dzień niszczący, impulsywny i lekceważący. Długo się wahałem (byłem jego przełożonym), co robić. Zdawałem sobie sprawę, że bez niego wiele stracimy, ale ostatecznie postanowiłem, że się z nim rozstaniemy. Stało się jak przewidywałem, w jakimś obszarze straciliśmy rozpęd, ale do tej pory uważam, że nie miałem wyboru.
Jaki powinien być współczesny szef?
Chyba przede wszystkim świadom wagi dobrego komunikowania się. Jednoznaczności, nie generowania konfliktów, a dostrzegania ich w zespole, mediowania, gdy tylko to możliwe. Żyjemy w szczególnych czasach, więc wymagają one szczególnych zachowań. Współcześnie dostęp do wiedzy i informacji jest prawie nieograniczony. Jeżeli taki szef potrafi być wspierający, stworzy w zespole poczucie zaufania i podtrzymuje relacje wspólnej odpowiedzialności za działania, za sukces, który też jest wspólny, nie jego! To jedna z najlepszych dróg. Znam przykład, gdzie prezes dużej firmy, gdy nie potrafił osłabić żywiołowej niechęci dwu kluczowych z jego punktu widzenia pracowników, umieścił ich w gabinetach tak odległych, że spotykali się z rzadka, wręcz wyjątkowo i to na ogół w jego obecności.
Porozumiewanie i wzajemne zrozumienie się ludzi, to współcześnie najpoważniejszy problem. Kto zacznie zgłębiać tajniki i techniki dobrego wymieniania się różnymi wiadomościami, kto potrafi podtrzymywać wzajemne relacje, w których postrzegany jest jako przewodnik, a czasami przywódca – ktoś, kogo trudno zastąpić. Ten może liczyć na lojalnych i twórczych, samodzielnych pracowników. Nie śmiem twierdzić, że to panaceum, ale jestem do głębi przekonany, że porozumienie i dobre porozumiewanie się to warunek sine qua non dla bycia dobrym szefem.
Krzysztof Mojzych