Mówcie do mnie „Pan Menedżerka”

Na początku było słowo. Ponoć to ono nas stworzyło. Słowo nie byle jakie i mające wielką moc – w końcu to coś, co nas odróżnia od reszty fauny. Mówimy tylko my – ludzie. Słowo to my.

Słowa nas definiują. Niby rzucane na wiatr, a jednak przyklejają się bardzo głęboko do naszej świadomości. Czasami dodają nam skrzydeł. Kiedy indziej, mogą ranić bardziej niż brzytwa.

Od zawsze sądziłem, że nie ma nic zdrożnego w używaniu w języku żeńskich końcówek. Szczególnie, gdy owo używanie dotyczy sfery zawodowej, np. przy nazywaniu stanowisk czy profesji. Lubię je stosować, choć z drugiej strony czuję jakiś wewnętrzny niepokój, gdy do moich uszu docierają prezydentki, ministry czy menedżerki. Co ciekawe, im wyższe stanowisko, tym mój wewnętrzny opór jest większy. Skąd się to bierze?

Sądziłem, że na fali emancypacji, równouprawnienia, pojawiła się moda na podkreślanie płci. Wydawało mi się, że to coś nowego. Tłumaczyłem sobie, że to naturalny etap tworzenia się języka. Nawet nie wiecie, jak bardzo się myliłem!

Coś, co przewróciło mi w głowie…, a raczej bardziej poukładało rzeczywistość damsko-męską w temacie nazewnictwa stanowisk, panu Maciejowi Makselongowi zajęło niewiele ponad kwadrans. Nie będę robić mu konkurencji i tłumaczyć niuansów językowych. Nie będę pisać, skąd się one wzięły i kiedy. Zostawię tutaj link z prośbą, aby poświęcić kilkanaście minut na wysłuchanie osoby, która o feminatywach wie o wiele więcej ode mnie.

Co my na to? W firmach, z którymi pracujmy, sugerujemy, aby pracownicom i pracownikom dać wolną rękę i możliwość samodzielnego decydowania. Tak też jest w samym Multum PR. Nie czujemy potrzeby zmienia świata na siłę. Dajemy wybór. W jaki sposób pracownik czy pracownica chce, aby nazywało się jej czy jego stanowisko, zależy to od nich. Mogą być menedżerkami lub menedżerami. To, na co stawiamy, to edukacja. A jak jest u Was?